Twoja przeglądarka (Internet Explorer 7 lub starszy) jest nieaktualna. Posiada ona luki w zabezpieczeniach i może nie wyświetlać wszystkich funkcji tej oraz innych stron internetowych. Dowiedz się, jak uaktualnić przeglądarkę.

X

Menu / szukaj

Andrzej Wiłun

Berlin, dn. 12.10.2017

Szanowni Państwo,

przypadkowo natknąłem się na portal poświęcony Antoniemu. Ponieważ zwracają się Państwo o nadsyłanie wszelkich materiałów – również wspomnieniowych – z nim związanych, mój list stanowi odpowiedź na Państwa apel.

Na wstępie pragnę zaznaczyć, że nie należałem do bliskiego grona znajomych, a tym bardziej przyjaciół Antoniego. Nasz kontakt ograniczał się do mieszkania w tym samym akademiku podczas studiów i tylko na tej płaszczyźnie stykaliśmy się. Było to bardzo powierzchowne, niemniej jednak było coś w Antonim, co wyciskało ślady w pamięci tych, którzy z nim się stykali, choćby przelotnie.

Zamieszkiwaliśmy wówczas, podczas naszych wspólnych studiów na wydziale Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej, w akademiku przy ul. Kopińskiej, znanym pod nazwą „Babilon”. Ta nieco egzotyczna nazwa została nadana przez poprzednie jego mieszkanki, gdy ten dom studencki był zamieszkiwany wyłącznie przez studentki. Nasz „Babilon” był już wyłącznie męski. W tamtych latach akademiki koedukacyjne nie miały prawa istnienia. Dokładnie trudno mi to odtworzyć, ale nasze współistnienie w owym akademiku miało miejsce w końcu lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Mogło nieco zahaczać o lata siedemdziesiąte. Pomiędzy nami istniała pewna różnica wieku (ok. 3-ch lat). Gdy ja byłem na drugim roku, Antoni był bodajże na czwartym, a może już blisko absolutorium. Jako starszy – bardziej doświadczony – kolega traktował mnie z pewną z wyższością, ale i wyrozumiałością, a przynajmniej ja to tak odczuwałem.

Nasze spotkania – podczas których miały miejsce nasze rozmowy – odbywały się najczęściej w t.zw. pokoju cichej nauki. Przychodziłem tam, by kreślić moje prace projektowe, bo tam znajdowały się deski kreślarskie typu culman. Mnie wystarczała jedna taka deska, a Antoni okupował najczęściej całą ich resztę, jak również wszelkie pozostałe powierzchnie, przypominające stoły. On wtedy robił wielkowymiarowe dekoracje do klubów studenckich, w tym do klubu „Mospan” w naszym akademiku. Najczęściej nasze tam spotkania miały miejsce w nocy, gdy w całym domu panował stosunkowy spokój. Na ogół nikogo więcej tam nie było. Wtedy Antoni przyznawał się, że ma sporo zamówień na swoje prace, otrzymuje za nie wynagrodzenie i sprzedaje swoje prace również na Starym Rynku. Pozwalało to mu się utrzymywać finansowo i pokrywać wydatki na materiały i narzędzia niezbędne dla uprawiania jego hobby, bo tak on to chyba wtedy traktował.

Kiedyś zwierzał mi się, że ma zamiar przerwać studia budowlane i przenieść się do Akademii Sztuk Pięknych. Zarówno ja, jak i inni nasi wspólni znajomi, mieliśmy zrozumienie dla jego decyzji, ale radziliśmy mu, by nie rezygnował ze studiów inżynierskich, tym bardziej, że niewiele mu brakowało do ich zakończenia w fazie absolutorium, a oceny w indeksie miał dobre. Tłumaczyliśmy mu, że dyplom inżyniera budowlanego zapewni mu bezpieczeństwo materialne, a studiom artystycznym – jako drugi fakultet – zawsze będzie miał możliwość się poświęcić. On jednak się upierał przy swoim i w końcu zrealizował swój zamysł, przerywając studia budowlane
i wykazując upór typowy dla ludzi z Podlasia. Wtedy nasz kontakt ustał.

Po pewnym czasie – pracując już w budownictwie na ówczesnych priorytetowych budowach, mających legitymizować bezkonkurencyjność systemu socjalistycznego w odniesieniu do innych – zacząłem dostrzegać rysunki Antoniego, publikowane w prestiżowych czasopismach końca lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Nie byłem obserwatorem sfery sztuk plastycznych, ale trudno było nie dostrzegać sukcesów Antoniego, zwłaszcza, gdy jego prace pojawiły się na stronach opiniotwórczego tygodnika tej miary jak „Polityka”. Wtedy uznałem, że jednak Antoni dokonał słusznego wyboru i nawet zacząłem mu nieco zazdrościć, że mógł robić w zawodowym życiu to, co lubił. Docierały do mnie również inne informacje prasowe o Antonim, o jego sukcesach artystycznych. Kibicowałem mu z dala i śledziłem dalsze jego poczynania, nawet wtedy, gdy znalazłem się na emigracji poza krajem. Toteż z wielkim smutkiem przyjąłem zaskoczony informację prasową o odejściu Antoniego.

Ze stron wirtualnego muzeum, poświęconego twórczości Antoniego i jemu samemu, prowadzonego przez Państwa doświadczyłem więcej szczegółów z jego osobistego życia. Uzupełniły one pozytywny wizerunek Antoniego, jaki pozostawiła w moich oczach jego osoba. Trudno jest mi jednak pisać coś głębszego o Antonim, bo – jak na początku wspominałem – nasz kontakt był sporadyczny i powierzchowny, chociaż dało się w nim dostrzegać jakąś drugą osobowość, którą tkwił w świecie uprawianej przez niego sztuki, jak również gotowość do nieustannej tytanicznej pracy nad swymi dziełami. Sprawiał wtedy wrażenie nieco zamkniętego w sobie i nieufnego. Może to było wynikiem jego początkowej fazy aklimatyzacji, gdy został oderwany od korzeni rodzinnych i został rzucony na szerokie wody wielkomiejskiego środowiska Warszawy. Ze wspomnień o nim, pochodzących z późniejszego okresu, a zapisanych na stronach Państwa muzeum, wyłania się nieco odmienny obraz Antoniego w odniesieniu do zachowanego w mojej pamięci o nim. A już kompletnie zostałem zaskoczony informacją o wielodzietności jego rodziny, spośród której sześcioro dzieci zostało adoptowanych.

Na marginesie mojego wspomnienia o Antonim może warto byłoby nadmienić o pewnego rodzaju „korespondencyjnym” z nim moim kontakcie na tle jego wypowiedzi medialnej broniącej istnienia Pałacu Kultury i Nauki w przestrzeni architektury Warszawy. Po tym, gdy ówczesny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski radykalnie opowiedział się za rozbiórką tej budowli, zaprotestowałem w liście do niego, argumentując – między innymi – przytoczoną wypowiedzią Antoniego w tej sprawie. Musiało Sikorskiego to dotknąć, bo odpowiedział broniąc swego stanowiska. Nie uległem jemu i pozostaliśmy na swoich odmiennych stanowiskach. W tym obszarze cenię sobie bardziej opinię Antoniego o pałacu niż Sikorskiego, chociaż tego drugiego też darzę sympatią.

Myślę, że tą garścią wspomnienia o Antonim mogłem choć w minimalnym stopniu uzupełnić zbiory Państwa wirtualnego muzeum.

Załączam serdeczne pozdrowienia

Andrzej Wiłun