Twoja przeglądarka (Internet Explorer 7 lub starszy) jest nieaktualna. Posiada ona luki w zabezpieczeniach i może nie wyświetlać wszystkich funkcji tej oraz innych stron internetowych. Dowiedz się, jak uaktualnić przeglądarkę.

X

Menu / szukaj

Bożena Wasiucionek

Kiedy Chodorowski będzie miał ulicę?

Może już w tym roku

W połowie maja mija dziesiąta rocznica śmierci ursynowskiego artysty plastyka Antoniego Chodorowskiego, grafika, karykaturzysty, autora ilustracji do książek, plakatów.

Antoni zajmował się także fotografią i malarstwem. Studia rozpoczął na Wydziale Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej, a zakończył w 1975 roku na Wydziale Architektury Wnętrz Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie ze specjalnością wzornictwo przemysłowe. W roku 1970 zadebiutował w „Jazz Forum”. Publikował swoje rysunki w pismach krajowych (m.in. w „Szpilkach”, „Karuzeli, „Polityce”, „Tygodniku Solidarność”) oraz zagranicznych. Recenzował rysunkami wernisaże oraz premiery filmowe i teatralne na łamach „Filmu” i „Warszawskiego Informatora Kulturalnego”.

Wraz z żoną Zosią wychowywał trójkę własnych dzieci oraz kilkoro adoptowanych z domów dziecka. Na dwa dni przed śmiercią na Międzynarodowej Wystawie Satyrykon 99 w Legnicy został laureatem II nagrody za rysunek pt. „Wesołe miasteczko”. Dla uczczenia artysty jego imieniem zostanie nazwana ulica na Kabatach. Od dwu lat stara się o to wraz z mieszkańcami dzielnicy przyjaciel Antoniego, również wybitny plastyk Jacek Ojda. Na XXXIII posiedzeniu Rady Dzielnicy Ursynów w dniu 18 listopada 2008 r. rozpatrzono projekt uchwały w sprawie uczynienia Chodorowskiego patronem jednej z ursynowskich ulic. Za przyjęciem uchwały głosowało 17 radnych, głosów przeciwnych i wstrzymujących się nie było. Uchwała została podjęta.

Zapytaliśmy wdowę po Antonim – Zofię Chodorowską – co myśli o tej inicjatywie?

– Cieszę się bardzo, że mój mąż pozostał w pamięci tutejszych mieszkańców. Wielka w tym zasługa Jacka Ojdy, który zbierał podpisy pod petycją, skierowaną do kilku urzędów. Inicjatywę poparli artyści, profesorowie, nauczyciele i wiele innych osób.

– Tydzień temu otrzymałam dokumenty w tej sprawie. Wynika z nich, że będzie to niewielka ulica na Kabatach, która biegnie od Relaksowej do Skarpy Warszawskiej. Procedura uzgodnień potrwa jeszcze kilka tygodni, bo mimo zgody radnych komisji nazewnictwa, dzielnica musi ustalić własność gruntu. Prawdopodobnie sprawa będzie zakończona na przełomie marca i kwietnia – informuje pani Zofia.

15 lutego, w 10. rocznicę śmierci jej męża zostanie odprawiona msza św. o godz. 18.00 w Kościele Wniebowstąpienia Pańskiego przy al. KEN 101. Potem w Galerii Wieża spotkają się miłośnicy pracy twórczej Antoniego na wystawie jego prac.

Bożena Wasiucionek

Rozmowa z Zofią Chodorowską, wdową po Antonim Chodorowskim

Poznaliśmy się… Pod Latarnią

– Opowiedz Zosiu o swoim mężu, jaki był w domu, czym się interesował, jakim był człowiekiem?

– Przede wszystkim był dobrym ojcem, a człowiekiem stanowczym, typowym facetem, potrafiącym utrzymać dyscyplinę w domu. Rozwiązywał problemy jednym słowem. Dzieciom dużo pomagał w lekcjach, szczególnie naukach ścisłych. Nie wtrącał się w drobne sprawy dzieciarni, ale ułatwiał maluchom podejmowanie ważnych decyzji. Był wspaniałym i dobrym mężem. Żył trochę w „chmurach”, obracając się w kręgu sztuki. Musiał mieć czas na przemyślenia.

– Był przystojnym i uroczym mężczyzną…

– Sąsiadki podejrzewały, że jestem jego kolejną żoną.

– I sąsiadkom też się podobał?

– Tak, bo był bardzo uczynny i każdemu starał się pomóc, jeśli go ktoś o to poprosił. Najzabawniejszy był fakt, że kiedyś moja sąsiadka miała problemy z mężem, który się z nią awanturował. Wystarczyło, gdy powiedziała, że poskarży się panu Antkowi, i wszystko wróciło do normy.

– Jak się poznaliście?

– Może zabrzmi to brutalnie, ale „Pod Latarnią”. Tak nazywał się klub studencki przy ul. Żwirki i Wigury. A latarnia towarzyszy nam do dziś, bowiem na ulicy Antoniego Chodorowskiego, która będzie oficjalnie otwarta w sobotę, jedna z tabliczek z jego nazwiskiem jest przymocowana do latarni. Czyż to nie zrządzenie losu?

– Stworzyliście z „Tonym”, bo tak właśnie zwracano się do Antoniego, wspaniały dom dla dziewiątki dzieci…

– Wprowadziliśmy się ze wszystkimi dziećmi w 1980 roku do lokum na Ursynowie, w którym do tej pory mieszkam. Tony był nie tylko cudownym mężem, ale tez pracowitym i zdolnym człowiekiem. Wykonał wszystkie boazerie, niektóre meble, korzystając z doświadczenia politechnicznego. Warto przypomnieć, że rozpoczął studia na Wydziale Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej, a zakończył na Wydziale Architektury Wnętrz Akademii Sztuk Pięknych.
Nazywaliśmy go w domu „Kropka”, ponieważ wszystko musiało być zakończone kropką. Wszystkie rzeczy, które tworzył, musiały być zakończone i wyjaśnione do końca.

– Jak sobie radzisz teraz, kiedy nie ma Twojego ukochanego męża?

– Było mi bardzo ciężko zaraz po śmierci, zostałam z czwórką dzieci, jeszcze uczących się, ale na mojej drodze pojawili się ludzie z sercem, m.in. wydawca pan Tadeusz Bielski, który mi bardzo pomógł. Również zaprzyjaźnione redakcje publikowały rysunki mojego męża.

– A co się dzieje z waszym ogrodem?

– Ogród stworzony przez Tony’go, według jego projektu, staje się coraz bardziej zielony, niezależnie od pory roku, nabiera kształtu i wyrazu, jest stałym elementem naszego domu, a pozostanie dla wnuków. Bo jak mówił kiedyś Antoni, kiedy sadził małe roślinki i drzewka – „nie sadzę tego ogrodu dla dzieci, tylko dla wnuków”.

– Obecnie wychowujesz trójkę wspaniałych i ślicznych dzieci…

– Są uczniami szkoły podstawowej, gimnazjum i liceum. Minęło już trzynaście lat od przedwczesnej śmierci Tony’ego… Nadal czuję smutek i żal, że go już obok nas nie ma i pustkę w domu, a przede wszystkim w sercu.

Rozmawiała Bożena Wasiucionek