Włodzimierz Dawidowicz
Znaliśmy się bardzo długo. Razem pracowaliśmy i malowali, braliśmy udział w różnych plenerach, ja chodziłem na jego wystawy, on na moje. Lubił rysować. A oprócz tego malował sobie dla przyjemności, rzeźbił w kamieniu, uprawiał plakat, grafikę, bardzo dużo rysował do gazet. A w ostatnich latach poświęcił się ilustracji książkowej. Rysując karykatury społeczne, polityczne, śmiał się zawsze z przywar polskich, z naszych narodowych wad, z naszych siedmiu grzechów głównych. Mówił o sobie, że nigdy nie pracował, zawsze był bezrobotny, żył z rysunków. Razem z żoną wychowali dziewięcioro dzieci. Atmosfera tego domu była nadzwyczaj ciepła, bo to ludzie bardzo serdeczni, otwarci… To był wspaniały człowiek. Wielkoduszny. Z nikim nie związany, niezależny, bezstronny, serdeczny, nikomu nie zazdrościł. Ta jego wielka, wielka życzliwość dla ludzi… to się rzadko trafia u artysty. Skromny, bezinteresowny. tolerancyjny, dużo ludziom pomagał. Kochał krzaki, drzewa, gałęzie – cały Ursynów obsadził drzewami.
Ja sobie w ogóle nie wyobrażam zniknięcia Antoniego. To jakby moja osobista porażka. Dla mnie był to człowiek bliski, z którym można było rozmawiać na każdy temat, a przy tym człowiek o wielkiej wiedzy i wielu rzeczy można było się od niego nauczyć. Przyjaciel. Autorytet i przyjaciel, a przyjaciół nie ma się zbyt wielu.
Włodzimierz Dawidowicz