Radosław Kieryłowicz
Nazwisko Chodorowskiego nie było mi obce. Od kiedy zacząłem bliżej poznawać twórczość rodzimych grafików coraz częściej stykałem się z tym nazwiskiem. Jego prace widziałem wszędzie: w czasopismach, na wystawach, w książkach. Oglądałem je również u znajomych, zdobiące ściany. Od karykatur poprzez portrety do rysunków satyrycznych oraz niespotykanych alegorii. Niektóre bardzo proste, ot kilka kresek, niektóre bardzo skomplikowane, wielopłaszczyznowe. Wielki artysta… Przez wielu młodych grafików uważany za wzór niedościgniony. Powszechnie uznawany za najlepszy ołówek w Polsce.
Kiedyś, przebywając w pewnym towarzystwie, dowiedziałem się, że jednym z zaproszonych gości jest Pan Antoni Chodorowski. Wreszcie będę mógł poznać legendę polskiej grafiki. Wszedł barczysty, średniego wzrostu mężczyzna, ze wszechobecną brodą, podał wszystkim rękę, mówiąc swoje sakramentalne „cześć”. Ubrany dość skromnie, w jakąś nienową już marynarkę, wdał się od razu w towarzyską rozmowę, co chwila wychodząc na balkon, sprawdzając czy nikt nie ukradł mu samochodu, kilkuletniego poloneza, który stanowił jego jedyną rzecz w miarę wartościową. Sam artysta gnieździł się bowiem w kilkupokojowym mieszkaniu w wielkopłytowym bloku na warszawskim Ursynowie. Gdyby mieszkał tam sam. nie byłoby w tym nic zdrożnego. Ostatecznie wielkie nazwisko zasługuje na takie luksusy. Ale wraz z nim mieszkała żona i dziewięcioro dzieci, z których tylko troje było jego, reszta to przygarnięte sieroty z przytułków. Chciał im stworzyć dom, jakiego nie miały. Nie chodził z puszką na Orkiestry Świątecznej Pomocy, nie głosił wszem i wobec, że „państwo powinno utrzymywać sieroty”. Wszystko robił sam i poświęcał się im bez reszty. Wystawiał na aukcjach swoje rysunki, których dochód był w całości przeznaczony na cele charytatywne. Talent rysunki, rodzinę, poświęcił dzieciom swoim i nie swoim. Był odbiciem własnego patrona.
Jak ktoś kiedyś powiedział: „Jesteśmy na tyle ludźmi, ile zrobimy coś dla drugiego człowieka…” Antoni Chodorowski był człowiekiem. Pustka po nim będzie znaczna i długo nie zapełniona.
Radosław Kieryłowicz